18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Na Dolnym Śląsku schroniła się rodzina z Białorusi. 24-letnia córka leczy postrzałowe rany po ataku milicyjnych służb

Grażyna Szyszka
Andrej Haponik był milicjantem do spraw kryminalnych na Białorusi
Andrej Haponik był milicjantem do spraw kryminalnych na Białorusi Grażyna Szyszka
Na Dolnym Śląsku schroniła się rodzina Białorusinów, którzy na własnej skórze doświadczyli powyborczego terroru służb prezydenta tego kraju. Ich historia brzmi jak scenariusz filmowego dramatu. Aż trudno uwierzyć w to, co opowiedział nam Andrej Haponik. Aż trudno uwierzyć, że wszystko działo się i niestety wciąż dzieje, tuż za granicami naszego kraju.

Andrej Haponik to były milicjant, ma 46 lat. Jego żona Helena jest z zawodu nauczycielką w szkole podstawowej, a jedyna córka Maria (24 lata) studiowała ostatnio w Mińsku. Rodzina Haponików pochodzi z małej miejscowości pod Brześciem, gdzie przez 23 lata Andriej służył w wydziale kryminalnym białoruskiej milicji. Wiedli spokojne, dobre życie, a w czasie wakacji zwiedzali Europę. Odwiedzali też Polskę, bo pan Andrej ma polskie korzenie. Jego dziadkowie byli Polakami, którzy w czasie wojny zostali zesłani na Syberię. Dlatego Haponik posiada Kartę Polaka.

Koniec sielanki

Zmiany w ich życiu zaczęły się w połowie ubiegłego roku, gdy przełożeni zaproponowali milicjantowi zmianę obowiązków.

- Miałem wyszukiwać i rejestrować osoby nielojalne wobec władzy – mówi pan Andrej. - Miałem też oddać Kartę Polaka. Na Białorusi to taka „czerwona kartka”, z którą trudniej o pracę.

Andrej Haponiuk odmówił przyjęcia nowych obowiązków, więc został zwolniony. Wiedząc, że może być prześladowanym w swoim kraju, postanowił wyjechać do Polski szukać pracy. Trafił do Warszawy, gdzie zatrudnił się w firmie ochroniarskiej. W wolnym czasie wracał na Białoruś, do żony i córki.
Tak też było przed wyborami prezydenckimi w sierpniu tego roku. Wziął urlop i pojechał, żeby 9 sierpnia zagłosować przeciwko Łukaszence.

- Zaplanowałem zostać dłużej, bo się bałem o żonę i córkę. Czułem, że choć tyle ludzi nie chce już dyktatury prezydenta, wcale nie będzie to takie proste. Za dobrze znam ten system - opowiada.

Córkę trafiło siedem gumowych kul

O tym, że się nie mylił, przekonał się boleśnie już następnego dnia po wyborach prezydenckich. Jego córka, jak tysiące Białorusinów, wyszła na ulice Mińska w pokojowej demonstracji przeciwko Łukaszence i sfałszowaniu wyborów.

Podczas ataku uzbrojonych służb milicyjnych, Marię trafiło aż siedem gumowych kul. Sześć z nich poważnie raniło jej nogi, a jedna ugodziła w twarz. Została też poparzona od wybuchu błyskowego granatu. Aby ukryć ten fakt przed opinią publiczną ranna dziewczyna w ciężkim stanie, została zabrana do szpitala wojskowego, gdzie zwykli mieszkańcy nie mają wstępu. Zdesperowanemu Andrejowi, znającemu reżimowy mechanizm działania, udało się odnaleźć córkę.

- Nie była tam jedyną ranną osobą. Naliczyłem ponad 200 osób z różnymi obrażeniami. Leżeli tam ludzie bez nogi, bez ręki, z dużymi ranami po gumowych kulach – wspomina Andrej, któremu gdy opowiada, łzy same napływają do oczu.

Andrej Haponik był milicjantem do spraw kryminalnych na Białorusi

Na Dolnym Śląsku schroniła się rodzina z Białorusi. 24-letni...

Był mocno wstrząśnięty widokiem rannych w szpitalu wojskowym. Robił komórką zdjęcia, by mieć dowód na to, co tam widział. Wśród rannych była też dziennikarka
z Holandii.

- Poprosiła mnie o to, żebym przekazał zrobione przez nią zdjęcia dalej, na zachód, dając mi kartę pamięci z aparatu fotograficznego i namiary na ludzi, którym należało ją dostarczyć – opowiada. - Zrobiłem to kilka dni później, zaraz po przyjeździe do Warszawy. Na granicy schowałem kartę do buta. Byłem jedną z pierwszych osób, które mówiły, co się naprawdę zaraz po wyborach działo na Białorusi.

Ukradł córkę ze szpitala

Dzięki pomocy ludzi z Domu Białoruskiego w Warszawie pan Andrej dotarł też do polskiego posła Michała Szczerby i opowiedział mu o sytuacji na Białorusi. Wkrótce wrócił do Mińska i dowiedział się, że córka Maria została aresztowana i ze szpitala zabrano ją do więzienia. Zapowiedziano, że będzie mieć sprawę karną o udział nielegalnym zgromadzeniu.

- O naszej sytuacji dowiedział się cały kraj, ale i zagranica, bo moja żona dalej chodziła na manifestacje i nie bała się głośno i publicznie krytykować władzy i mówić, co się u nas dzieje – wyznaje mężczyzna. - I przeciwko żonie też wszczęto postępowanie.

Zdając sobie sprawę, w jakim niebezpieczeństwie jest ich córka, Andrej postanowił działać. Przekonał lekarza, dając mu trzy tysiące dolarów, że Maria musi wrócić do szpitala. Ustalił kiedy i którędy będzie wieziona i postanowił ją wykraść.

- Razem z żoną byliśmy przygotowani, spakowani do wyjazdu, a nasz samochód stał w pobliżu szpitala. Gdy dowieźli tam Marię, udało mi się ją wykraść i razem uciekliśmy do Polski – opowiada Andrej. To była bardzo dramatyczna sytuacja, wciąż ją mocno przeżywa, gdy tylko wspomina to wydarzenie. - Wiele ryzykowaliśmy, ale znając białoruski system, wiedziałem, że jak spróbujemy wyjechać z kraju w ciągu doby, to może się udać. I tak się stało.

Najpierw do Warszawy a potem do Głogowa

Rodzina Haponików przyjechała do Domu Białoruskiego w Warszawie, gdzie otrzymali pomoc. Pan Andrej wrócił do pracy, a żona zabrała córkę na Dolny Śląsk, do Dusznik – Zdroju, na rehabilitację. Chcąc być bliżej rodziny, pan Andrej w listopadzie znalazł pracę w jednym z głogowskich zakładów i wynajął mieszkanie. Pomogli mu w tym ludzie z białoruskiej spółki działającej koło Wrocławia. Obecnie małżonkowie są już razem, a córka przebywa u znajomych Białorusinów we Wrocławiu. Czeka na operację plastyczną twarzy.

Pan Andrej zdecydował się nam opowiedzieć historię życia swojej rodziny, bo chce tym podziękować Polsce i Polakom za ich ogromne wsparcie, jakiego doświadczył. I nie tylko jego rodzina. - W imieniu wszystkich Białorusinów i we własnym, pragnę wyrazić głęboką wdzięczność Polakom i państwu polskiemu, za wsparcie, sympatię i pomoc. Na Białorusi jest faszyzm, który wierzę, że uda się wreszcie pokonać.

Andrej Haponik przyznaje, że jego wielkim marzeniem jest wrócić do wolnego kraju. I zrobi wszystko, by walka o niepodległą Białoruś zakończyła się powodzeniem.

- Moi rodacy w Polsce, na znak wolności noszą na ręce białą skórzaną opaskę – pokazuje ją ze łzami w oczach. - Abyśmy siedząc w ciepłych i bezpiecznych domach poza krajem, pamiętali o zabitych, rannych i aresztowanych Białorusinach w naszym kraju.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Na Dolnym Śląsku schroniła się rodzina z Białorusi. 24-letnia córka leczy postrzałowe rany po ataku milicyjnych służb - Głogów Nasze Miasto

Wróć na gora.naszemiasto.pl Nasze Miasto